Wielokrotnie podkreślałam, że jestem fanką kupowania kosmetyków w miniaturowej pojemności. Nie uśmiecha mi się bowiem wydawanie dużej sumy pieniędzy na jeden kosmetyk z „wyższej półki”, zwłaszcza gdy decyzję o zakupie mam podjąć jedynie na podstawie pozytywnych opinii przeczytanych czy też zasłyszanych w internecie. Gdy mam ochotę wypróbować któryś z wychwalanych wszem i wobec bestsellerów, który kosztuje „majątek”, najpierw szperam w sieci – być może produkt będzie dostępny w mniejszej pojemności. Tym sposobem w moje łapki trafił duet marki Clinique składający się z mini balsamu do demakijażu oraz tuszu do rzęs. Czy zdecyduję się na pełnowymiarowe opakowanie?
CLINIQUE HIGH IMPACT LASH ELEVATING MASCARA – OPINIA
Pierwszy raz o mascarze High Impact słyszałam wiele lat temu. Wychodziłam jednak z założenia, że dostępnych jest tyle dobrych tuszów do rzęs z drogeryjnej półki, iż po prostu nie ma sensu wydawać ok. 100 zł na te pochodzące z wyższej półki cenowej. Czy słusznie?
Clinique High Impact Lash Elevating Mascara ma mieć formułę lekką niczym mus, która uniesie i podkręci rzęsy bez ich obciążania. Zawiera innowacyjne polimery, które mają zagwarantować podkręcony kształt rzęs zapobiegając ich opadaniu. Ma działać bez rozmazywania oraz bez tworzenia nieestetycznych grudek. Tusz ma klasyczną szczoteczkę o stożkowym kształcie (zwężającym się ku końcowi). Kształt ten pozwala na dokładne wytuszowanie rzęs nawet w trudniej dostępnych miejscach, takich jak kąciki oczu. Sama formuła tuszu jest nieco suchawa, ale ma fajny odcień głębokiej czerni.
Z jednej strony kształt szczoteczki pozwala na dokładne wytuszowanie rzęs, ale z drugiej strony włókna, z których uformowana jest końcówka oraz sucha formuła sprawiają, że w trakcie aplikacji czuć delikatne „ciągnięcie”, które nie należy do najprzyjemniejszych. Może to przyczynić się do zwiększonego wypadania rzęs.
Tusz pięknie wydłuża rzęsy, co do zasady ich nie skleja, samo pogrubienie określiłabym jako „przyzwoite”, natomiast wyraźnego podkręcenia nie zauważyłam. Jednym zdaniem – nie ma efektu „wow”. Mascara w ciągu dnia lekko się kruszy. Największym minusem High Impact Lash Elevating Mascara jest jednak fakt, że dramatycznie ciężko zmywa się z rzęs. Płyny micelarne nie są w stanie jej ruszyć, rozpuszcza się jedynie pod wpływem działania płynów dwufazowych – demakijaż staje się przez to naprawdę męczący.
Podsumowując – Clinique High Impact Lash Elevating Mascara daje naprawdę przyzwoity efekt wydłużenia rzęs, średnio je pogrubia i mało podkręca. Szczoteczka „ciągnie” rzęsy w trakcie aplikacji, a sam tusz naprawdę ciężko się zmywa, przez co może osłabiać rzęsy. Myślę, że wiele lepszych mascar można znaleźć w drogeriach.
CLINIQUE TAKE THE DAY OFF CLEANSING BALM
Clinique Take The Day Off Cleansing Balm był prawdopodobnie pierwszym tego typu produktem na rynku. Co do zasady ma być lekkim balsamem do demakijażu błyskawicznie usuwającym makijaż twarzy i oczu, i to nawet taki, wykonany za pomocą najbardziej długotrwałych kosmetyków. Ze względu na zbitą konsystencję przypominającą klasyczne masło shea zamknięty jest w plastikowym słoiczku. Balsam topi się pod wpływem ciepła naszych dłoni i ma neutralny zapach.
Sporo naczytałam się na temat „cudownej” konsystencji balsamu do demakijażu marki Clinique, jednak mi osobiście jego aplikacja przypomina… smarowanie twarzy zwykłą wazeliną. Oczywiście w momencie połączenia z wodą zamienia się w emulsję, ale żadnej większej przyjemności z używania tego produktu nie mam. Zawsze wstępnie zmywam makijaż płynem micelarnym, ale na potrzeby testu produkt stosowałam również bezpośrednio na makijaż i dobrze go rozpuszczał (bez rozmazywania), choć nie domywał wszystkiego do końca – gdy później przecierałam twarz jednorazowym papierowym ręcznikiem, widocznie odznaczały się na nim pozostałości podkładu. Zupełnie nie sprawdził mi się do demakijażu oczu – nie dawał sobie rady z mascarą, a na oczach pozostawiał nieprzyjemną mgłę.
Na plus na pewno zaliczyć muszę fakt, że po pierwsze, balsam spokojnie zmyjemy samą wodą, nie zużywamy płatków kosmetycznych (ale za to zużywamy więcej wody…), a po drugie, kosmetyk nie przesusza skóry, tylko pozostawia ją przyjemnie miękką. Poza tym nie podrażnił mojej skóry ani jej nie zapchał.
Na koniec warto również zwrócić uwagę na jeden „techniczny” aspekt - niehigieniczne jest nabieranie produktu palcami wprost ze słoiczka, ponieważ gdy musimy nabrać go drugi raz, to do wnętrza dostaje się woda, która z miejsca zaczyna „reagować” z balsamem.
Podsumowując – nie rozumiem fenomenu słynnego Take The Day Off Cleansing Balm. Nie zachęca mnie jego wazelinowata formuła, a także fakt, że nie domywa makijażu twarzy ani oczu, a przecież kosztuje niemało (aż 149 zł za pełnowymiarowe opakowanie)! Dlatego nie planuję powracać do niego w przyszłości.
Znacie produkty marki Clinique?
Aż mi się przypomniały w trakcie czytania posta czasy, kiedy wszyscy się jarali tym balsamem do demakijażu XD Mnie nigdy te produkty nie kusiły i widzę, że nic nie straciłam 😉
OdpowiedzUsuńTeż to pamiętam :D Chyba głównie KatOsu chwaliła ten balsam ;) Byłam go bardzo ciekawa, ale całe szczęście zdecydowałam się najpierw na miniaturę ;))
UsuńW stuprocentach zgadzam się że miniaturki są super rozwiązaniem. Wszystkie produkty w sephorze powinny występować w dwóch wielkościach. Co do drogich maskar to też się zgadzam. Nie dałabym ponad 100 zl na tusz, chyba że byłabym ultra bogata :D. Take the day off miałam, też w miniaturze. Forma balsamu mi pasowała, ale coś mi w nim nie pasowało, że nie był to mój wielki hit. Już nie pamiętam konkretnie ;)
OdpowiedzUsuńCałe szczęście Sephora ma całkiem sporą ofertę miniatur, które swoją drogą lubię testować :D Drogie tusze to też nie moja bajka, choć niektóre faktycznie dają efekt wow (np. Benefit They're Real! czy Too Faced Better Than Sex) ;)
UsuńMamy podobne zdanie o tym tuszu, z tymże u mnie się nie kruszył
OdpowiedzUsuńi z tego, co pamiętam, nawet dobrze się zmywał.
Może przez ten czas zmienili formułę, skoro teraz tyle trzeba się namachać przy demakijażu? :)
A może to po prostu inna wersja, bo często jest tak, że jedna mascara ma kilka odsłon ;) A zmywał się naprawdę topornie, jeszcze się chyba z takim czymś nie spotkałam :P
UsuńTusz mógłby mi przypaść do gustu :)
OdpowiedzUsuńSzczoteczką fajnie mi się pracowało, szkoda tylko, że tusz tak ciężko się zmywał :P
UsuńNie znam i raczej nie planuję poznać :P
OdpowiedzUsuńCałkowicie to rozumiem, trochę szkoda kasy :P
UsuńDlatego dobrze, że są na świecie miniatury - bardzo rozsądnie podeszłaś do tematu i trzeba to pochwalić ;)
OdpowiedzUsuńZazwyczaj w przypadku droższych produktów stawiam na miniatury ;)
UsuńW takich momentach dobrze, że są miniaturki i aż tak nie boli, gdy "super" produkt, chwalony "na każdym rogu" za miliony monet, okazuje się... przeciętny :P
OdpowiedzUsuńMam to szczęście, że coraz częściej przekonuję się, iż droższe wychwalane w internecie kosmetyki okazują się być przeciętne ;)
UsuńWygląda na to, że oba produkty się nie sprawdziły, szkoda, ale za to z chęcią obejrzałam zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńDzięki, zawsze coś :D
UsuńA ja milo wspominam zarowno maskare jak i ten balsam ;)
OdpowiedzUsuńFajnie, że u Ciebie się sprawdziły :)
UsuńZ Clinique niczego jeszcze nie miałam. Też lubię miniatury, ale po te nie sięgnę.
OdpowiedzUsuńMarka ogólnie mnie kusi, ale wolę jednak najpierw sięgnąć po miniatury ;)
UsuńChyba pod mostem gdzieś żyję, bo o tych kosmetykach nic nie słyszałam. Chociaż jak się okazuje za dużo nie straciłam. Bardzo mądry wybór, aby zakupić miniaturkę. Przynajmniej aż tak bardzo nie żal pieniędzy.
OdpowiedzUsuńBalsam do demakijażu królował na YT kilka lat temu ;) Też się cieszę, że nie zdecydowałam się od razu na pełnowymiarowe opakowanie ;)
UsuńMiałam tylko kilka kosmetyków z Pure by Clochee, kosmetyków z samego Clochee nie używałam i jakoś mnie nie ciągnie ;)
OdpowiedzUsuńAle to Clinique :D
UsuńMiałam ten krem i był nawet ok :)
OdpowiedzUsuńTo nie krem, tylko balsam do demakijażu ;)
Usuńnie miałam nigdy nic z tej marki. I nie będę mieć raczej:D
OdpowiedzUsuńAż tak się zraziłaś czy chodzi o ceny? :D
UsuńHa ha ja też nie słyszałam wcześniej o tych kosmetykach, ale widzę, że wcale nie mam czego żałować ;-))
OdpowiedzUsuńDokładnie, nic nie straciłaś ;)
UsuńNawet nie chciałabym wypróbować tego produktu do demakijażu, po co kombinować, jak zwykły płyn micelarny zmyje wszystko :)
OdpowiedzUsuńTeż preferuję płyn micelarny, ewentualnie olej do demakijażu ;)
UsuńJakoś jeszcze nic od nich mnie nie zachwyciło :P Kiedyś miałam tusz i wolałam drogeryjne :P Balsamu nie miała, bo mnie nie kręci, ale z tej serii miałam 2 fazę i działała, ale ja ogólnie nie lubię 2 faz :P
OdpowiedzUsuńZ tym balsamem mam taki problem, że sporo z nim zachodu, a lepszy efekt jest po zwykłym płynie micelarnym :P
UsuńOj, tak, też lubię miniatury... :)
OdpowiedzUsuńZa marką Clinique nie przepadam, jest słaba jak na swoją cenę. Wiele ich produktów przetestowałam i chwalę tylko pomadkę Chubby Stick. Mascara High Impact to dla mnie tragedia, nic nie robi. Ani nie wydłuża, ani nie pogrubia i jeszcze się kruszy w ciągu dnia. Są tusze wysokopółkowe świetne (Chanel, YSL), ale ten od Clinique gorzej się prezentuje niż zwykły drogeryjny. Balsamu nie miałam okazji testować, ale domyślam się, że to pewnie coś takiego jak masełko do demakijażu od TBS... Może kiedyś wypróbuję w miniaturze.
Szkoda mi pieniędzy na droższy tusz, skoro tak jak piszesz, sporo drogeryjnych jest naprawdę dobrych :D Masełka do demakijażu TBS nie miałam, więc Ci nie powiem czy są podobne ;)
UsuńJa chyba jeszcze nic tej marki nie miałam i jakoś nie kuszą mnie te dwa "gagatki", które przedstawiłaś :) Dobrze, że to miniaturki a nie pełnowymiarowe produkty :)
OdpowiedzUsuńNie ukrywam, że też się cieszę :D
Usuń